poniedziałek, 11 listopada 2013

Od praktyki do wiary już tylko jeden krok

Rozmawiając z ludźmi często można usłyszeć, że ktoś jest wierzący, ale nie praktykujący. Geneza takiego "stanu" leży czasem po stronie zrażenia się do konkretnego księdza, posłuchania czyjegoś osądu, własnych obserwacji, albo też lenistwa w wierze. Wielu duchownych i chrześcijańskich publicystów temat ten podjęło, ale na tym tle wyróżnia się jeden - ojciec Lech Dorobczyński. On poszedł pod prąd i podjął tę problematykę z drugiej strony. Praktykujący, ale czy wierzący? - książka z pytaniem w tle nie jest pracą socjologiczną poszukującą odpowiedzi na zjawisko uczynków pozornie religijnych, ale tak naprawdę pozbawionych wiary, pewnego "wnętrza", będących jedynie przyzwyczajeniem.

Nie dostaniemy książki pseudonaukowej. Wraz z autorem skupimy się na treściach o wiele ważniejszych. Choćby pierwsze lepsze zagadnienie z brzegu: czym jest miłość? Jak walczyć z letniością wiary (czyli z nauki Kościoła wybieranie jednych treści, a odrzucanie innych). Przyjdzie też pomoc dla zniechęconych Mszą świętą (której niewłaściwe postrzeganie może wyrządzić wiernym prawdziwą duchową krzywdę) lub niepewnych co do sensu spowiedzi w kratkach konfesjonału. Pytania jak najbardziej uniwersalne, ale jednocześnie ważne. Ważne przede wszystkim wtedy, gdy uświadomimy sobie fakt, że zadane przez młodzież - przez tych, którzy wkraczają w dorosłe życie (także to religijnie zaangażowane), mają kontakt z rówieśnikami z różnych środowisk, z domu wynoszą różne stanowiska wobec świata (moralności i praktyk chrześcijańskich także), szybko wyłapują genezę zachowań innych ludzi. To wszystko pozwoliło opracować książkę, która jest wynikiem spotkań ojca Lecha z uczniami różnych szkół. Te cechy pozwoliły z całego mnóstwa różnych tematów wybrać te najistotniejsze (książeczka nie jest gruba, musiała objąć zatem sprawy najważniejsze, głównie związane z sakramentami, ale moralnością, poznaniem Boga, otwarciu się na bliźniego). Autor przy okazji czerpie wiele od dwóch ostatnich papieży, szczególnie wtedy, gdy pisze o Kościele ubogim i dla ubogich. Tworzy tak naprawdę książkę dla młodzieży, ale przy okazji tak jakby i skierowaną do wszystkich niezależnie od wieku (bo przecież wszyscy wierzący tworzą Kościół). To, co wyróżnia tę pozycję, to język - przede wszystkim młodzieżowy.

Czyli jaki? Obfity we wtrącenia, zwroty z uczniowskiej gwary, umożliwiający stworzenie skondensowanej formy, dzięki której treści zawarte w książce płynnie przechodzą jedna w drugą. Momentami autor czuje się tak, jakby snuł gawędę. To dziwne, ale czytając ma się wrażenie jakby nie obcowało się ze słowem pisanym poruszającym (ważne, więc skomplikowane) treści związane z wiarą, ale słuchało się ojca Lecha. Język jest chyba głównym atutem tej książeczki (bo że treść pierwszorzędna, to nawet tego dodawać nie trzeba), właściwie to "odtrutki", pozycja działa bowiem jak tabletka na ogólne osłabienie, która znajdzie jednocześnie kilka dolegliwości i równocześnie je zaleczy. Wiąże się to również z czasem, ale tego potrzeba niewiele, by tę książeczkę zażyć w pełni. Bez obaw co do lektury w środkach komunikacji (sprawdziłem na sobie, wiem zatem co mówi) :)  Pierwsze, co w tej pozycji rzuca się w oczy, to właśnie styl wypowiedzi. Przystępny dla każdego, lekki. No i dodający siły do wiary. A przecież to osłabienie najczęściej jest źródłem praktykowania z poczucia rutyny, a nie wewnętrznej potrzeby.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit

piątek, 8 listopada 2013

O naturze zła, ale nie filozoficznie

Choć nie wiemy, kiedy ten dzień nastanie, możemy być pewni, że przyjdzie. Choć nie wiemy, jak będzie wyglądał, znamy zapowiadającego go znaki. Dzień Sądu, opisany w Apokalipsie, nie przestaje fascynować (dowodem liczne inspiracje w sztuce na przestrzeni epok). Wokół Końca Świata narosło wiele teorii, nie wszystkie jednak są zgodne z prawdę (tą biblijną rzecz jasna). Ojciec Livio Fanzaga stara się tematykę związaną z Apokalipsą przełożyć na bardziej zrozumiały język. Czyni to jednak przez pryzmat Antychrysta - tego, który bezgranicznie nienawidzi Boga i tą niechęcią pragnie zarazić człowieka.

Bo skoro na świecie istnieje dobro, logiczną konsekwencją jego występowania w upadłym za sprawą grzechu pierworodnego świecie, musi być też zło. Ojciec Livio w Proroctwie o Antychryście zwraca szczególną uwagę na genezę i skutki niewłaściwego postępowania, ale nie czyni tego w oderwaniu od Ojca Kłamstwa. Wiemy, że szatan istnieje. Ci, którzy czytają Biblię, potrafią znaleźć odpowiednie fragmenty w Starym Testamencie mówiące o jego upadku. Nowy Testament też wiele mówi przez nauki Jezusa. Ale czy szatan, diabeł, Zły to ta sama postać, która związana jest z Dniem Sądu i Antychrystem? Autor książki skrupulatnie dąży do tego, aby pokazać czytelnikowi pełen obraz zjawiska, nie pozostawić choćby cienia niewiedzy, albo wątpliwości w ukazaniu Antychrysta. Posiłkuje się przy tym fragmentami z Pisma Świętego.

Fanzaga nie ma ambicji stworzenia uniwersalnego podręcznika, czy też pracy badawczej poświęconej istocie zła, problemom natury filozoficznej związanej z tym zjawiskiem. Owszem, doszukuje się genezy grzechu i upadku, stawia na piedestale te zagadnienia, które wiążą się z działaniem szatana, ale robi to wszystko w duchu teologicznych poszukiwań i badań nad Biblią. W jednym miejscu zbiera te treści, które być może wielu z nas zna z kazań, medytacji nad Pismem Świętym, szkolnych katechez, programów i audycji religijnych, czy też prywatnej lektury książek chrześcijańskich. Te podstawowe zagadnienia, ale będące w centrum jako najważniejsze, Fanzaga uzupełnia o rozpoznanie "znaków czasu" -  tych wydarzeń, które zapowiadają Upadek Świata. Nie brakuje też odrobiny mistycyzmu. Tu warto wspomnieć o Sołowjowie i Valtorcie - mistykach, prorokach, którzy trafnie potrafili rozpoznać dzieje przez pryzmat chociażby historii.

Tuż obok książki bogatej w treści autorowi udało się wpleść pełne nadziei przesłanie o zwycięstwie Kościoła. Ale i o wcześniejszych prześladowaniach, przed którymi wierzący muszą stanąć. Proroctwo o Antychryście jest książką przede wszystkim dla tych, których interesuje tematyka Końca Świata. I tego, jak rozpoznać zmierzch doczesności (którego następstwem początek życia wiecznego).

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit 

wtorek, 5 listopada 2013

Wizyty zza światów

Czy zdarzyło Ci się kiedyś poczuć obecność kogoś, kto już  dawno odszedł z tego świata do Wieczności? Jak by to nie brzmiało, jeśli jesteś katolikiem, Twoja wiara nakazuje Ci wierzyć w czyściec. Tylko czy naprawdę w niego wierzysz?

O tym, że dusze zmarłych powracają do żyjących, mówi wiele opowieści ludowych, rodzinnych. Czasem śni nam się ktoś bliski, a my po przebudzeniu nie wiemy, czy mieliśmy kontakt z kimś zza światów, czy to tylko nasza psychika w marzeniach sennych podsuwa to, co skrywamy głęboko w sobie. Sny prorocze zarezerwowane są dla nielicznych, pomijając jednak ich występowanie, zdarza się, że czujemy czyjąś obecność, wiemy, że ten ktoś jest tuż obok. Czuwa, spogląda, podpowiada, wspiera. M. Stanzione w książce Cierpiące dusze zwraca uwagę czytelnika na właśnie takie wizyty zza światów. 

Inspiracją do powstania książki było Muzeum Dusz Czyśćcowych w Rzymie. Miejsce, oficjalnie uznane przez Kościół skrywa w sobie niezwykłą tajemnicę - zagadkę Wieczności. Zgromadzone tam eksponaty są dowodem na to, że dusze powracają do naszego świata, aby prosić o modlitwę, przestrzec lub pokazać, że śmierć to jeszcze nie koniec. Właśnie wokół tych niezwykłych przedmiotów autor książki snuje swą opowieść (niebagatelną zresztą). Oprócz zagadnień absolutnie podstawowych, niezbędnych do zrozumienia tajemnicy czyśćca, czytelnik dostaje liczne świadectwa o obecności dusz tu na ziemi. Stanzione nie zostawia jednak odbiorcy książki samego z tajemnicą zaświatów. Każda z opowieści umieszczona jest w jakimś kontekście, uzupełnia ją czasem obszerny komentarz, czasem po prostu kilka słów. Całość jest elementem większej całości. Autor nie stworzył wyboru świadectw, on je wyselekcjonował w taki sposób, aby pokrywały się z główną opowieścią zawartą w książce - tajemnicą czyśćca, modlitwy za dusze, opisu zaświatów według słów powracających na nasz świat dusz. Jest też coś: opisane tu świadectwa nawiedzeń zmarłych są udokumentowane, czasem ten znak jest namacalny do tego stopnia, że nie ma logicznego sposobu, aby zaprzeczyć temu (jeśli można tak to określić) cudowi. Przykład? Odcisk dłoni w drewnie kobiety, która za życia miała nierozwinięty w pełni jeden z palców. Kilka lat po swej śmierci powróciła jako duch, wypaliła odcisk dłoni w drewnie. Badania z ekshumacją zwłok potwierdziły, że to ingerencja siły metafizycznej (porównano odcisk z dłonią zawierającą nieukształtowany jeden z palców, co nie zostawiło wątpliwości, co kogo ślad  należał). Świadectwo potwierdziła rada zakonu, w którym do wydarzenia doszło.

zobacz także: wpis o ludowych wierzeniach związanych ze śmiercią, w którym wspominałem o właśnie recenzowanej książce

Stanzione podobnych historii przytacza więcej. Po prostu nie sposób nie uwierzyć w to, że śmierć to jednak nie koniec (mając takie dowody, które zawarto w książce). Pisarz jednak nie chciał wzbudzać sensacji. Dodając nam wiary niesie opowieść o tym, jak ważna jest pomoc tym, którzy muszą przez miłosierdzie Boga oczyścić się z resztek grzechu, by wkroczyć do Raju. Oprócz zagadnień teologicznych i tych praktycznych, uzupełnieniem książki są modlitwy, a także warunki uzyskania odpustów cząstkowych i zupełnych, które możemy ofiarować za zmarłych.

Cierpiące dusze mają moc przemiany naszej wiary, ale przede wszystkim niosą przesłanie stawiające czytelnika w pozycji tego, który ma możliwość pomocy duszom czyśćcowym. Nasze wołania o miłosierdzie Boże i skrócenie kar zmarłych może zaowocować tym, że ci, którzy odeszli, będą w naszym imieniu prosić o pomoc dla nas. Wszystko na zasadzie naczyń połączonych, bo przecież granica między tym światem, a tamtym jest tylko umowna. Wiedzieli o tym antyczni (może i my więc powinniśmy?)

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit

sobota, 2 listopada 2013

Przez walkę do zwycięstwa

Jest patronem Europy, ale i tych, którzy zmagają się z pokusami Szatana. Umacnia, daje nadzieję i przypomina o pracy połączonej z modlitwą. Święty Benedykt - założyciel jednego z najbardziej znanych zakonów, ale i twórca niezwykłego medalika.


Biografię świętego można czytać jak dobre opowiadanie. Wszechstronnie wykształcony jak na swoje czasy postanowił, że chce podjąć pełne wyrzeczeń życie zakonne. Gdy poinformował o tym rodziców, ci nie zareagowali jak ojciec świętego Franciszka, robiąc synowi wyrzuty. Wydawałoby się, że Benedykt przełamując pewną barierę osiądzie w spokojnym miejscu i wiernie będzie służył Panu w spokoju. Jego reguła módl się i pracuj przywodzi na myśl pewną sielankę, życie w harmonii ze światem i w zgodzie ze sobą. Nic bardziej mylnego, do świętości nie dochodzi się bowiem po drodze pozbawionej przeszkód. Benedykt był kuszony przez Złego, a nawet wspólnota, w której przebywał, próbowała go otruć. Ten niezłomny patron nie poddawał się, szukał drogi ku wieczności, dostrzegając przyziemne sprawy. I bogaty był w przy tym w heroizm.


Przez walkę do zwycięstwa zwraca uwagę czytelnika na biografię świętego, ale tuż obok chce pokazać niezwykłą moc krzyża św. Benedykta. Medalik z wizerunkiem patrona nie należy do grona "cudownych" dewocjonaliów. Z noszenia wyjątkowego krzyżyka i postaci zakonnika nie wynika specjalna łaska (tak jak z Cudownym Medalikiem, albo Szkaplerzem). Z medalikiem nie jest też związane jakieś nabożeństwo, a mimo to tak wiele osób nie rozstaje się z wizerunkiem Benedykta. Dlaczego? Bo to symbol, takie przypomnienie o tym, że walczyć z Szatanem musimy całą dobę. A gdy pokusa jest już blisko, pod ręką tekst modlitwy, który Benedykt wplótł w swój medalik i zamieścił wokół krzyża. Przez walkę do zwycięstwa dokładnie opisuje symbolikę krzyżyka, ale zwraca też uwagę (co jest ogromnie ważne) na to, że sam medalik nie jest niczym więcej jak kawałkiem metalu, który ma być przypomnieniem, symbolem tego, że mamy się zwracać do Boga i do Benedykta, nie czcząc metalowego przedmiotu. Z modlitwą wiąże się wiele cudów i łask, które książeczka także porusza. Nie brakuje też świadectwa wiary złożonego przez panią Krystynę Sobczyk.


Ta niewielka książeczka zawiera w ogóle całą masę różnych treści. Tuż obok zarysu biografii świętego spotkamy dokładną symbolikę medalika, elementy historii, ale także część praktyczną złożoną z modlitw do Benedykta. Módl się i pracuj - tak brzmi złota reguła świętego. Pracując mamy myślami być blisko Boga, wielbić Go przez nasz trud. Modląc się zaś mamy pracować nad sobą, pokonywać swoje wady, ćwiczyć cierpliwość, wzrastać w cnotach. Pomocą może służyć medalik Benedykta, który Księgarnia Gloria24.pl (która wydała książeczkę) dołączyła do jako prezent dla czytelnika jako bransoletkę. Noszenie na nadgarstku krzyżyka i podobizny Benedykta pozwala przypominać sobie zarówno o regule świętego, jak też o nieustannej walce ze Złym. To taka forma "przypominacza" o tym, co ważne. Może nawet taka postać medalika jest bardziej pomocna w formowaniu siebie, niż ta ukryta na rzemyku pod bluzką? Przez walkę do zwycięstwa ze świętym Benedyktem i jego medalikiem. Całodobowo!

Za egzemplarz recenzyjny bardzo dziękuję Pani Kindze 
z Księgarni Gloria24.pl


wtorek, 22 października 2013

Tajemnicza książka C.S. Lewisa

Bułhakow kiedyś napisał, że rękopisy nie płoną. Różnie z tym bywa, prawdą jednak jest, że utrata pewnego zbiorku tekstów C.S. Lewisa byłaby ogromną stratą. Na szczęście notatki dało się odratować, a wynikiem tego Mroczna Wieża.  Po lekturze książki nasuwa się jedno pytanie: czy jest coś jeszcze, czym pisarz jest w stanie nas zaskoczyć? Każda kolejna książka, każde wznowienie, które u nas się wydaje, utwierdza tylko w przekonaniu, że Lewis nadal zaskakuje, choć już nie powstanie nic spod jego pióra.

Tytułowe opowiadanie, odratowane przez Waltera Hoopera (tego samego, który po śmierci pisarza opracował wiele zbiorków esejów, artykułów i szkiców Lewisa) jest nie lada gratką dla fanów twórcy Narnii. Ci, którzy czytali świetną Trylogię kosmiczną znają bez wątpienia postać doktora Ransoma. O ile we wspomnianym cyklu C.S. Lewis zabiera nas w podróż przez Wszechświat (odmalowując przed czytelnikiem wizję Malakandry zwanej przez nas Marsem, Perelandry którą zwiemy Wenus, a także zamieszkałej przez ludzi Tulkandry), tak w Mrocznej Wieży mamy do czynienia z podróżą w czasie, a to za sprawą chronoskopu.

Walter Hooper zrobił dla C.S. Lewisa to, co Christopher Tolkien dla swego ojca. Mroczna Wieża to nie jedyny utwór autora Opowieści z Narnii, który nie ujrzałby światła dziennego, gdyby nie wspomniany badacz twórczości Profesora. Warto wspomnieć wydawane co jakiś czas przez Hoopera eseje Lewisa, artykuły prasowe, czy też różnego rodzaju szkice. Na tym tle Mroczna Wieża wydaje się wyjątkowa. O ile Lewisa jako badacza, profesora literatury, teologa i filozofa z zamiłowania doskonale znamy, o tyle (paradoksalnie) literatury pięknej u niego nie jest wcale tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Odkrycie Hoopera stawia nowe światło na prozę Lewisa. Znany z długich powieści pisarz potrafił także po mistrzowsku władać piórem, gdy chodziło o opowiadanie (formę krótką, która musi wybrzmieć tak jak pełnokrwista powieść, choć ma na to zaledwie kilka stron). Czasem łatwiej napisać opasłe tomisko, niż dobrą krótką formę. Lewis udowodnił, że na dziesięciu stronach można zapisać coś, czego brakuje niejednej powieści z wieloma bohaterami i wątkami. Tytułowy tekst w zbiorku ma zadatki na dłuższą pracę (świetnie uzupełniającą Trylogię kosmiczną), ale tuż obok niego w książce obok siebie trwają prawdziwe perełki prozatorskie, potulnie schowane między stronami ze względu na swoją małą objętość. Na tym tle wyróżnia się przede wszystkim Niewidomy od urodzenia - historia mężczyzny, który po operacji odzyskuje zdolność widzenia świata i stawia sobie za cel odpowiedź na pytanie o istotę światła. Wiedza kosztuje go niestety życie, ale nie o głód poznania świata tu chodzi, a o rzeczy, których nie jesteśmy w stanie pojąć, choć są wszechobecne.

przeczytaj także: moja refleksja oparta na "Niewidomym od urodzenia" Lewisa 

Pojawiają się wątki metafizyczne, zdarzają się pełne ironii i humoru spostrzeżenia pisarza, ale nie brak także odrobiny refleksji. Ludzkość od wieków zastanawiała się nad tym, jak wygląda "druga strona księżyca" - ta skąpana w cieniu. Wydaje się, że Lewis zna odpowiedź na to pytanie, choć naturalną koleją rzeczy nie mógł tego sprawdzić. Udowadnia jednak, że jeśli wyobraźnia nas nie ogranicza, nie istnieją inne bariery. To dla fanów kosmosu, ale miłośnicy historii też znajdą coś dla siebie. Pasjonaci starożytności mogą przenieść się do wnętrza konia trojańskiego i posłuchać historii Troi widzianej oczami Lewisa. Ten zbiorek ma cechy dobrej powieści, choć porusza taką mnogość wątków. Smaku dodaje fakt, że to chyba najbardziej tajemnicza książka Lewisa, wręcz legendarna. Do tej pory słychać głosy mówiące o tym, że Mroczna Wieża w rzeczywistości mogła nie wyjść spod pióra pisarza. Wydaje się to mało prawdopodobne, choć sama ciekawostka tylko dodaje apetytu i kusi do samodzielnego zbadania tej pozycji pod kątem kunsztu Lewisa.

Mroczna Wieża to sporo dobrego materiału stworzonego przez autora Opowieści z Narnii. Gdyby nie Walter Hooper, pewnie nie poznalibyśmy żadnego z tych opowiadań, cały plik trafiłby do ognia. Zagadką pozostaje to, co po śmierci Lewisa bezpowrotnie spłonęło, jakie fabuły, jacy bohaterowie na zawsze pozostali ukryci przed światem. Jest jeszcze jedna niewiadoma: czy uratowanie Mrocznej Wieży było jedynie przypadkiem, pojawieniem się w odpowiednim miejscu i czasie Waltera Hoopera i ocalenie rękopisów? Lewis jako chrześcijanin nie wierzył pewnie w zbiegi okoliczności (czy zatem uratowanie zbiorku opowiadań  było więc czymś więcej niż zwykłym przypadkiem?)


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit 

 -----------------------
Okładka pochodzi ze strony Wydawcy. 
Infografika oraz wykorzystane w niej zdjęcie są własnością autora bloga

poniedziałek, 14 października 2013

Zdjęcie zza światów i wyjątkowy święty

 Charbel. Święty niezwykłych uzdrowień i cudów

Już w dzieciństwie przez kolegów nazwany świętym dzięki swojej miłości do modlitwy. Święty Charbel - pustelnik XIX wieku, znany za sprawą licznych cudów, ale i pewnego zdjęcia, które tylko utwierdziło niedowiarków w przekonaniu, że oto mają do czynienia ze świętym.

Liban - jeden z najstarszych Kościołów chrześcijańskich. To tu bije serce religii założonej przez Chrystusa, ta ziemia pamięta też (jak mówi legenda) kroki Adama, który po wygnaniu z Raju, osiadł właśnie tu.
Miejsce znane jeszcze z jednego powodu: zakonu Maronitów -  bractwa przestrzegającego reguł nawiązujących do zaparcia się samego siebie, odizolowania od świata zewnętrznego, ale i życia we wspólnocie (gdzie wyjątkiem było cotygodniowe spotkanie wszystkich braci na modlitwie i pochowanie lub wyleczenie tych, których zabrakło na spotkaniu)

Dla Europejczyka ta surowa, ascetyczna duchowość, kultura Libanu może wydawać się obca, ale to właśnie jej zrozumienie jest niezbędne do  poznania pewnego wyjątkowego świętego. Charbel już za życia przejawiał oznaki świętości, a jego współbracia wcale bez zdziwienia przyjęli kult, jaki utworzył się wokół libańskiego zakonnika. Ten XIX-wieczny mnich mimo upływu setek lat potrafił  żyć tak jak pierwsi Ojcowie Pustyni. Ascetyczne podejście do życia, izolacja od ludzi (nawet od własnej matki, którą przez bramę klasztoru pożegnał aż do ponownego spotkania w Niebie), uniżanie ciała, traktowanie siebie jako człowieka umarłego - umarłego nie duchowo, ale cieleśnie. Wszystko to, aby być bliżej Boga, przez modlitwę i post przekraczać granice doczesności, by być już tu na ziemi bliżej Raju. Liczne cuda (w tym i te związane z uzdrowieniami) tylko potwierdziły, że postawa Charbela była autentyczna, wynikająca z jego więzi z Bogiem. Największym jednak cudem jest ciało mnicha, które nie uległo rozkładowi aż do kanonizacji zakonnika oraz niezwykła substancja obecna na szacie i trumiennym materacu świętego. I wyjątkowe zdjęcie. Charbel, który za życia mieszkał w odosobnieniu, w 1950 roku objawił się całemu światu. Grupa badaczy, która zrobiła sobie fotografię przy grobie mnicha, była w szoku, gdy wywołała zdjęcie. Oprócz mężczyzn pozujących przy miejscu pochówku mnicha, na obrazie była także bardzo wyraźnie pokazana dodatkowa postać. Zakonnicy jednogłośnie przyznali, że był to sam Charbel. Ten cud, w połączeniu z wieloma uzdrowieniami, tylko utwierdził w swoich przekonaniach tych, którzy już za życia widzieli w Maronicie świętego. Potwierdził, że oto mają do czynienia z pustelnikiem XIX wieku, człowiekiem tkwiącym w nieswojej epoce (być może już od dzieciństwa wykraczającym gdzieś "ponad"), mającym silną więź z Bogiem.

Bogata sylwetka tego wyjątkowego, a zarazem tajemniczego mnicha, sprawia, że książkę Charbel. Święty niezwykłych uzdrowień i cudów czyta się doskonale. Autorka zabiera czytelnika w porywającą podróż przez osobę, życie i wnętrze świętego Charbela, ale oszczędza wielu szczegółów (obrazowo opisanych, rzecz jasna) dotyczących tła kulturowego i geograficznego. Właściwą biografię świętego poprzedza zatem wstęp oraz kwestie bezpośrednio związane z założeniem i funkcjonowaniem zakonu Maronitów.Nie brak również anegdot historycznych. Nie zawiodą się także miłośnicy "kwiatków" - opowieści dotyczących cudów i niezwykłych epizodów z życia świętych. Gdy już uznamy, że czujemy duchową więź z Charbelem, możemy skorzystać z załączonej na końcu nowenny, litanii i modlitwy do świętego. Ta książka inspiruje, motywuje do spojrzenia na swoje życie od nowa. I na świat, w którym żyjemy. Charbel jest żywym dowodem na to, że to nie otaczająca rzeczywistość może nam uniemożliwić pełne zawierzenie się Bogu, ale ograniczenia tkwią w nas. Ten żyjący prawie 200 lat temu mnich potrafił wyjść na duchową pustynię, zaprzeć się siebie i widzieć Boga - przede wszystkim w codzienności.

Charbel. Święty niezwykłych uzdrowień i cudów dodaje wiary, upewnia, że to wszystko ma sens, że warto obrać taką drogę, która nie zakończy się wraz z ostatnim tchnieniem. Jego cuda tylko upewniają, że ten mnich osiągnął nagrodę, ku której zmierzał. Niezwykłe wydarzenia za przyczyną świętego wskazują, że warto także iść drogą Charbela, bo jest słuszna, bo podobała się Bogu, skoro ją tak wyróżnił cudami za przyczyną libańskiego zakonnika.

Za egzemplarz recenzyjny bardzo dziękuję Pani Kindze 
z Księgarni Gloria24.pl

sobota, 12 października 2013

Zbawiona, czy potępiona? Nie mnie oceniać, ale...

Często (może aż nazbyt?) literatura pyta się nas: jak wiele może znieść człowiek? Gdzie tkwi ta niewidzialna granica (fizyczna lub też psychiczna), której przekroczenie jest tożsame z absolutnym końcem

Życie Wardy (Fiorella de Maria -Na zawsze wygnańcy) naznaczone było cierpieniem od urodzenia. Pozostawiona na pastwę losu miała zadatki na zostanie dzieckiem ulicy. Droga przez drobne kradzieże, kłamstwo, kombinowanie (a z wiekiem być może i na gorsze rzeczy) nie była tu zbyt długa i trudno dostępna. Jest rok 1640, na morzach spotykamy piratów, którzy handlują niewolnikami. Jeśli nie w pojedynkę, to bandyckiej grupie dziewczyna doszłaby tą drogą do samego końca, tam, gdzie znajduje się zatracenie (człowieka? ludzkiej duszy?). Zostawiając już na boku takie kwestie jak wpływ dorosłych, brak wychowania, opieki, nieznajomość dobra. Jej życie może wyglądałoby na swój sposób kolorowo: miałaby pieniądze, pełny żołądek i miejsce do spania, a po śmierci? Piekło - karę dla tych, którzy świadomie wybierają los niezgodny z religią (a jeśli nie znają Boga, nie słyszeli o Nim, ale celowo żyli wbrew naturalnym zasadom dobra, też tam mogą trafić). Spotkała na szczęście pewnego duchownego, który ją "wychował", nauczył życia, wpoił do głowy łacinę, pokazał jak leczyć ludzi. Warda wyszła na ludzi, jeszcze tylko wyszłaby za mąż i można by powiedzieć, że to kolejny przykład na to, że każdego człowieka można wyciągnąć z bagna, a Bóg kieruje ku nam ludzi, którzy mogą nam pomóc. Istotnie tak było: dziewczyna przeszła ogromną metamorfozę. Postanowiła, że nie chce być powołana do małżeństwa, ale pragnie zostać siostrą zakonną i służyć Stwórcy. Młoda dziewczyna, mająca ogromną wiedzę, przewyższającą przeciętnych ludzi, pewnie i tak byłaby pośmiewiskiem ludu i zgorszeniem dla męża. Wybiera klasztor. Tu można by urwać, bo jej los byłby wiadomy: żyje w ubóstwie, pracy i modlitwie. Pewnego dnia dożywszy sędziwego wieku umiera, a ludzie, którzy wokół niej żyli, wiedzą, że teraz ogląda Boga.

Można by właśnie w tym momencie tę powieść urwać, ale życie jest nieprzewidywalne. Porwana przez piratów, bita, torturowana, gwałcona posuwa się do strasznych czynów. Przygotowana w klasztorze do oddalenia się od świata, w tym samym świecie musi się odnaleźć nie jako obserwatorka, ale uczestniczka krwawych igrzysk, których nagrodą kolejny dzień życia. Autorka powieści wielokrotnie podkreśla (przez usta bohaterki), że piekło tak naprawdę zaczyna się już tu, na ziemi. Warda, gdyby od dziecka żyła nagannie, nie została nauczona moralności przez księdza, pewnie po śmierci trafiłaby właśnie do miejsca wiecznych męczarni. Ale nawet wybierając los zakonny nie omija tego piekła, już za życia musi w nim żyć. No tak, przecież nie ona jedna, przykładem wielu męczenników, którzy zostali świętymi. Oni raczej nie zabijali, Warda miała na swych rękach ludzką krew. Oczywiście nie pozbawiała życia z premedytacją. Była zastraszona, nie widziała innych szans na uwolnienie. Ale jednak zabiła.

Na podstawie tej książki można by nakręcić przynajmniej 4 różne filmy fabularne (biorąc pewien etap z życia Wardy i troszeczkę go rozbudowując). Gdyby tę powieść napisano w pozytywizmie, nie miałaby 340 stron, ale co najmniej 2500 (każdy z wątków wzbogacając, dodając więcej treści). Losy bohaterki są niezwykle płynne, szybko przechodzą między "rozdziałami" trudnej biografii dziewczyny. Ale to wszystko celowy zabieg autorki. Powieść to jedna wielka retrospekcja. Młoda dziewczyna zostaje wyłowiona, jest już bliska śmierci i prosi o księdza. Chce jeszcze się wyspowiadać, zanim stanie na Sądzie. Duchowny do niej przychodzi, a ona czyni spowiedź generalną. Powieść to tak naprawdę mnóstwo krótkich (często mających nawet tylko dwie lub trzy strony) rozdziałów będących komentarzem bohaterki do danego wydarzenia z perspektywy żegnania się z tym światem. Są zapiski księdza, który w tych czasach żył (dające tło historyczne wydarzeń), zapiski bohaterów, części opisujące przez narratora losy Wardy (na zasadzie retrospekcji), a także rozdziały opisujące spowiedź (zachowanie dziewczyny, komentarze księdza, stan emocjonalny dwojga bohaterów). Brzmi to skomplikowanie, ale takim nie jest. Po pierwszych 5-6 stronach czytelnik już wie, jakim tropem ma podążać w celu zrozumienia książki.

Czytając powieść pomyślałem, że bardzo często mówi się, że dana prawdziwa historia mogłaby być dobrym materiałem na powieść. W przypadku Na zawsze wygnańcy ta fikcyjna opowieść mogła opisywać autentyczne dzieje jakiejś kobiety żyjącej w XVII wieku. Pamiętniki, relacje, elementy spowiedzi tylko to wrażenie pogłębiają. Co więcej: czytelnik zapomina w pewnym momencie, że ma do czynienia z fikcją, jest święcie przekonany, że oto obcuje z prawdziwymi (historycznymi) bohaterami, odtwarza losy tych, którzy już umarli i zabrali swoje tajemnice do grobu. Powstaje pytanie: skąd więc wiadomo, że to fikcja? Dzięki tajemnicy spowiedzi. Pełną treść życiorysu bohaterki poznaje ksiądz, który sam mówi, że nie może nikomu zdradzić szczegółów dotyczących losu Wardy. Miłośnicy teorii spiskowych pewnie zrzuciliby winę na ciekawską gospodynię (rzecz bowiem dzieje się na plebanii), która podsłuchuje. To też odpada. Cała opowieść jest fikcją, ale wierzę, że podobne historie jak ta naprawdę mogły się dziać. I podobne problemy natury moralnej przyświecały ich bohaterom.

Ciężko jest powiedzieć o czym konkretnie jest ta książka. Nasuwa się jedna odpowiedź: o życiu. O egzystencji, która jest podatna na błędy, wzloty, ale i upadki. O zostaniu sobą, trwaniu według przyświecających nam zasad. Można za bohaterką pójść i stwierdzić, że to opis piekła na ziemi, albo przykład na to, że los jest nieprzewidywalny. Ale z drugiej strony mamy kilka przykładów na to, że nawet tracąc wszystko, przechodząc przez pasmo cierpień, można niezachwianie wierzyć w Boga, Jego miłosierdzie, nie obrażać się na Niego (w powieści nawet ksiądz się lekko dziwi, że wyłowiony z morza niewolnik, który widział cierpienie najbliższych, przyjaciół i przeżył swoje, w chwili śmierci nadal wierzy, i jest przy tym pełen pokory). Ostatecznie można się zapytać o Boże Miłosierdzie, którego bohatera powieści (czyniąc tyle zła) nie jest pewna, ale jej spowiednik - już tak.

Książka skłania do zadawania wielu pytań, ale zapewne nie na wszystkie odpowie. Pozbawiona jest bowiem moralizatorstwa, złotych zasad dotyczących życia, pięknych sentencji na temat tego, jak żyć (swoją wiarygodność opierając na złych wyborach bohaterki). Dostajemy powieść czystą, skupioną tylko i wyłącznie na losach Wardy, oddającą pełny obraz jej zachowań, motywów i myśli. Tak jakbyśmy otrzymali pudełko zawierające różne materiały i zapiski dotyczące życia bohaterki, analizowali je i sami wyciągali wnioski. Książka ma formę retrospekcji, wiemy więc, że bohaterka przeżyła. Nie możemy jednak przewidzieć, czy to dzięki jej czynom, czy też nie. Ocenę postaci pisarka zostawiła też nam. To, czy uwierzysz w to, że Warda (mimo swoich czynów, ale nie oderwanych od bycia w "piekle na ziemi") była dobrym człowiekiem, czy też pogubiła się w swoim życiu, zależy od Ciebie...





Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję  Wydawnictwu Promic
(link do książki)


PS. Zapraszam Cię także na mojego drugiego bloga, gdzie wśród czterech książek idealnych na czas choroby jest jedna Wydawcy Na zawsze wygnańców

Labels

Literatura religijna (54) literatura niebeletrystyczna (48) Literatura polska (45) Literatura brytyjska (40) C.S.Lewis (14) różne (14) Edukacja (13) Literatura amerykańska (12) literatura niemiecka (12) literatura francuska (10) J.R.R.Tolkien (8) Literatura włoska (7) Literatura rosyjska (6) F.Dostojewski (5) Poezja (5) Sz. Hołownia (5) życzenia (5) G.Greene (4) Jan Twardowski (4) Konkursy (4) A.Christie (3) J.Bergoglio (3) Jan Paweł II (3) R. Kapuściński (3) literatura argentyńska (3) papież Franciszek (3) Akcje (2) G.K. Chesterton (2) Literatura islandzka (2) M.R. Starr (2) S.Żeromski (2) Stosiki książkowe (2) W.Szymborska (2) Z. Nałkowska (2) literatura skandynawska (2) A. Flegg (1) A.Camus (1) A.Grün (1) A.Seweryn (1) A.Szyszkowska-Butryn (1) Anton Rotzetter (1) B.Ciecierska-Zajdel (1) B.Rzepka (1) C.Duriez (1) C.Miriano (1) C.Randall (1) Ch. Voegel-Turenne (1) Ch.Tolkien (1) David C. Downing (1) E.Mańko (1) E.Orzeszkowa (1) E.Schmitt (1) E.Stachura (1) F.D.Maria (1) F.Hadjadj (1) F.Kafka (1) G. Orwell (1) Grzegorz Sokołowski (1) H.Carpenter (1) H.Hesse (1) J. Bergh (1) J.B. Smith (1) J.Badeni (1) J.Conrad (1) J.Fesch (1) J.K. Stefansson (1) J.Maas (1) J.P.P. Gallagher (1) J.Spillmann (1) J.Stranz (1) J.Witko (1) Josef Dirnbeck (1) K.Minge (1) K.Paterson (1) K.Sobczyk (1) Katyń (1) Kominek (1) L.Dorobczyński (1) L.Fanzaga (1) L.Kołakowski (1) L.Staff (1) M.Batterson (1) M.Behrer (1) M.Clayton (1) M.Gogol (1) M.Grzebałkowska (1) M.Konik-Korn (1) M.Legan (1) M.Majdan (1) M.P. Kozlowsky (1) M.Prokop (1) M.Stanzione (1) Muzyka (1) N. Minge (1) O.Pötzsch (1) Ochrona środowiska (1) P. Mathieu (1) P.Coelho (1) P.Krzyżewski i J.Zjawin (1) P.Thompson (1) Paul L. Maier (1) Piotr Gąsior (1) R.Bonneau (1) R.Kusy (1) Renata Chołuj (1) S. Sturluson (1) S.Clément (1) S.I. Witkiewicz (1) S.Mostue (1) S.Wyspiański (1) Smoleńsk (1) T. Tomczyk (1) T.J.Craughwell (1) T.Müller (1) T.Virgo (1) Teatr(u) (po)Świata (1) U.Orlev (1) V.Hribernig-Korber (1) W.Golding (1) W.Gombrowicz (1) W.Nigg (1) W.Sikes (1) W.Strehlow (1) Wielkanoc (1) Wywiad (1) X i XI Muza - czyli co piszczy w filmie (1) Z.Herbert (1) Z.Kaliszuk (1) dramat (1) literatura irlandzka (1) literatura izraelska (1) zapowiedzi (1) święta (1)

Zegar odwiedzin